Marillion w Krakowie - wreszcie pojechałem
No i udało się. W końcu udało mi się zebrać 4 litery i pojechać na Marillion.
Muszę przyznać, że zaskoczyło mnie kilka rzeczy.
Pierwsza to repertuar - nie grali łatwych i chwytliwych utworów jak zwykle ma to miejsce w wykonaniu innych zespołów. Miałem wrażenie, że chłopaki założyli, że na sali są tylko wytrawni słuchacze ich muzyki i pewnie mięli rację. W końcu Marillion nie gra słodkiej muzyczki o niczym.
Druga rzecz to sam Steve Hogarth i jego niesamowita ekspresja na scenie, kontakt z publicznością i absolutne 100% zaangażowania. To się czuło i temu się poddawało. Niesamowity facet.
Zaskoczył mnie też gitarowy "hero" Steve Rothery - bardzo duży Steve, ktory jak stanął w miejscu to już go nie opuścił do końca występu. Oczywiście grał wybornie.
Udało mi się znaleźć na sieci jedno zdjęcie z koncertu. Niestety nie miałem ze sobą aparatu. W sumie dałoby się go przemycić.
Ostatnim, a w zasadzie pierwszym zaskoczeniem tego wieczoru, było spotkanie mojego kolegi z Bielska w bardzo długiej kolejce. Gdybym wiedział, ze chłopak słucha Marillion i że tego wieczoru też się wybiera na koncert, raczej bym sie jakoś wpólnie z nim wybrał.
Tak czy inaczej występ był bardzo, bardzo dobry. Polecam każdemu, nawet tym, którzy nie znają za bardzo tej grupy.
Pozdrawiam,
Mariusz
0 komentarze:
Prześlij komentarz